piątek, 3 października 2014

EXTRA: "Cloe"

Jęknęłam, odwróciwszy się na plecy, natychmiastowo zakrywając głowę dłońmi jak zobaczyłam światło przed powiekami. Byłam pewna, że leżałam obok otwartego okna; i ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebowałam to korek samochodowy na zewnątrz oraz słońce oślepiające moje zamknięte oczy.
- Ty też? - usłyszałam głos obok siebie, głos, który znałam aż za dobrze. Jednak nie brzmiał on tak jak zwykle; zazwyczaj ten głos byłby głośny, wesoły i pełen szczęścia. Nie był to bełkot.
- Mhm - wymamrotałam, odwracając się na drugą stronę i otworzyłam oczy, by ujrzeć Louisa; miał ręce na swojej twarzy, podobnie jak ja z minutę temu i w sumie wyglądał jakby przebiegł kilka razy przez ciężarówkę. - Co wczoraj robiliśmy? - zapytałam cicho. 
Kilka tygodni temu skończyła się szkoła i od tamtego czasu zdecydowaliśmy się na wycieczkę po Stanach Zjednoczonych; Las Vegas, ta. Nie mniej, nie więcej.
Czułam się jakbym miała w głowie z tysiąc centów, a mój żołądek został zjedzony przez dinozaura. Miałam przeczucie, iż może powinniśmy zostać w hotelu i coś obejrzeć.
- Nie mam pojęcia. - mruknął, przekręcając się na kraniec łóżka, potrzebując kilku sekund, by zmusić się do przyjęcia pozycji siedzącej. Kilkakrotnie przejechał dłońmi swoje włosy - bardzo powoli - nim wstał. Albo próbował to zrobić. - Kurwa, nigdy więcej nie mieszam Red Bulla z sangrią*. - powiedział, wzdychając i osunął się na podłogę. Przeczołgał się kawałek od łóżka, docierając do ściany i opierając się o nią, a później zamknął oczy i odrzucił do tyłu głowę. Mój narzeczony, panie i panowie.
- Co ty do cholery robisz? - zapytałam, a moje słowa zostały przytłumione przez prześcieradło, gdy patrzyłam jak siada pod oknem jak bezdomny. To znaczy, miał obok siebie krzesło.
- Jestem zbyt zmęczony, by wstać. - prawie jęknął - Albo zbyt skacowany. Oba działają.
Pozwoliłam swoim ramionom opaść na materac, za ciężko było mi je trzymać w powietrzu. Zastanawiałam się, czy faktycznie połknęłam dinozaura, a teraz przemieścił się on do mojej głowy zamiast do żołądka.
 - Ale tu bałagan. - kilka minut później powiedział Louis, nie brzmiąc jak on sam - Jesteś pewna, że nie zrobiliśmy tutaj imprezy..?
- Nie - odpowiedziałam - Pamiętam jak wdałeś się prawie w bójkę z ochroniarzem, ponieważ myślał, że masz fałszywy dowód.
Kilka sekund po tym jak te słowa opuściły moje usta, oboje zaczęliśmy się śmiać, jak para osiemdziesięciolatków - przynajmniej tak brzmieliśmy. Nadal myślałam, iż wziął to sobie za komplement; koleś naprawdę mu powiedział, że wygląda na mniej niż 21 lat. A miał 24. Urządziłabym imprezę, gdyby ktoś pomylił się do mojego wieku i powiedział, iż mam 21 lat.
- Na swoją obronę mam to, że był cholernie irytujący. - wymamrotał Louis, po raz kolejny przejeżdżając dłonią po swoich włosach. Skończyło się na tym, iż jego włosy wyglądały jeszcze bardziej niedbale niż przedtem. - Każdy się mnie pytał, kiedy będę miał trzydziestkę, a potem ten kutas powiedział, że mam fałszywy dowód. - pokręcił głową - Amerykanie.
- Uwielbiasz to, zamknij się. - odparłam, zmuszając się, by usiąść. - Chciałabym, żebyś wyglądał na tak szczęśliwego ze mną tak jak na Stratosphere Tower.
- Zawsze jestem z tobą szczęśliwy, a ty tylko narzekasz. - powiedział, pocierając oko. Zazwyczaj, coś bym mu odpowiedziała, ale teraz nie potrafiłam się nawet uśmiechnąć. Życie stało się spokojniejsze odkąd zaczęłam ignorować jego dokuczanie; jakby.
- Teraz to kto jest tym, który narzeka? - zwęziłam na niego swoje oczy.
Louis westchnął, chwytając krzesło, które stało obok niego.
- Dobra, wystarczająco fair. Teraz cicho.
- Zrobić ci kanapkę?
- Byłoby miło, właściwie, yeah.
- Tym gorzej. - uniosłam swój głos, by mnie usłyszał z kuchni. - Sam sobie zrób.
Wyszedł z kuchni z dwiema szklankami wody i małym uśmiechem na twarzy, kręcąc głową.
- Palant.
- Dzięki, śpię z jednym. - odpowiedziałam zwyczajnie, wyciągając dłoń, by chwycić szklankę, która była dla mnie. Louis usiadł na łóżku, obok mnie i przez minutę albo jakoś tak, piliśmy po prostu wodę. Zawsze to robiliśmy, kiedy byliśmy na kacu; właściwie to on zazwyczaj to robił, bo ja nigdy się nie upiłam aż tak.
Rozejrzałam się po pokoju, a podłoga przykuła moją uwagę.
- Tu serio jest bałagan. - powiedziałam nieco smutnym tonem, skanując część pomieszczenia - Co to w ogóle jest?
Kiedy Louis nic nie powiedział, spojrzałam na niego; jego twarz wyglądała dość sceptycznie.
- Będziesz mówić dopóki nie wstanę i nie posprzątam, prawda? - zapytał i, kurde, jak on dobrze mnie zna.
- Chyba pamiętasz, co mi obiecałeś, gdy wyszliśmy z samolotu. - wyszczerzyłam się do niego - "Jestem taki szczęśliwy, posprzątam nawet nasz pokój jak go rozwalimy!" - przedrzeźniałam jego głos.
- A mówią, że to pijani ludzie gadają głupstwa. - mruknął, wstając z łóżka. Oczywiście, że nie chciałam, by dosłownie wysprzątał cały pokój; nie lubiłam, gdy ktokolwiek poza mną sprzątał. Miałam swój własny system czyszczenia i cokolwiek, co by zaburzyło ten system byłoby niedopuszczalne.
Ale czułam się zbyt odrętwiała, a on wyglądał tak uroczo, siedząc na podłodze ze zmarszczeniem na twarzy, przeglądając czasopisma i jakieś papiery. Yeah, pomyślałam, zrobię wyjątek i tym razem nie posprzątam.
- Jezu Chryste, nawet nie wiem, skąd to się tutaj wzięło. - wymamrotał, ale było to wystarczająco dla mnie, bym usłyszała - Patrz na to cholerstwo. Masz magazyn Elle, Food And Wine, te broszury, które z miasta, jakieś kasety wideo i...
Przerwał, wyciągając kawałek papieru z kupy innych, a jego zmarszczenie się powiększyło. A potem zamrugał kilka razy.
- I wzięliśmy ślub.
Także zamrugałam.
- Co? - dosłownie niczego nie pamiętałam tego, byśmy poszli do kościoła w ciągu ostatnich dwóch dni. Albo do kaplicy. Czy gdziekolwiek, gdzie moglibyśmy legalnie wziąć ślub.
- Yeah, i.. - przełknął ślinę, robiąc pauzę - Ja... Ja wziąłem twoje nazwisko.
Cóż, teraz zaczyna być naprawdę dziwnie.
- Co? - powtórzyłam, tym razem się śmiejąc. To było absurdalne nawet dla niego. Dla nas.
Louis nic nie powiedział, wpatrując się w kawałek papieru. Zaczynałam być odrobinę niespokojna; jeśli nie żartował, to oznaczało, że nie pamiętałam swojego własnego ślubu - już nie wspominając fakt, iż nie byłam tą, która wzięła nazwisko swojego współmałżonka.
Myśl o tym wywołała u mnie śmiech.
- Daj spokój, Louis, nie możesz być-
Jednak ucięłam, gdy nagle wstał z kasetą w dłoni jak podszedł do telewizora. Znowu byłam trochę zmieszana, kiedy uświadomiłam sobie, że ta kaseta-
- O mój Boże! - prawie krzyknął, ręce miał na głowie, kiedy ponownie wstał i odsunął się tak, bym mogła zobaczyć ekran telewizora. I już wiedziałam, dlaczego odszedł.
- O mój Boże. - powtórzyłam ciszej jak oglądałam nas, śmiejących się i wpatrujących w siebie wraz z pastorem stojącym między nami.
- Moje nazwisko jest za długie - Louis bełkotał, przerywając księdzu w połowie jego mowy. - Spędzam z dekadę na tym, by je tylko wypowiedzieć.
- O. Mój. Boże. - powtórzyłam, przyciągając kołdrę do twarzy; nie wiedziałam, czy byłam zażenowana, czy też nie mogłam teraz przestać się śmiać.
- Jesteś pewien? - zapytał pastor, gdy skończyłam się śmiać sama z siebie - spojrzał na Louisa i, yeah, to byłby idealny moment, by powiedział nie.
- Jasne. - czknął, a ja powoli zamknęłam swoje oczy. Naprawdę wziął moje nazwisko. - Wyciąłem pięć liter. Albo cztery? Jak literuje się Cloe?
- O mój Boże - szepnęłam po raz trzeci, kiedy aktualny Louis wyszedł z łazienki.
- Już się skończyło? - zapytał jęczącym tonem, z dłońmi na oczach jak oparł swoje ciało o ścianę. Przygryzłam wargę, a gdy byłam przekonana, że nie wybuchnę kolejną salwą śmiechu, wzięłam pilot i wyłączyłam TV. To za dużo jak na jeden dzień.
- Chodź tu. - poklepałam miejsce obok siebie jak podszedł, ale nie zdjął dłoni ze swoją twarzy. Mogłam powiedzieć, że zerkał poprzez palce, ponieważ kto mógłby usiąść bez wywrócenia się. - Lou? - zapytałam minutę później, podczas, gdy on nie zmienił swojej pozycji - Skarbie, to nie taki wielki-
- Louis Cloe. - powiedział, a ja musiałam się zmusić zagryzając wewnętrzną część policzka, bym ponownie nie wybuchła śmiechem - Louis Cloe. Nazywam się Louis Cloe.
- Cóż - zaczęłam, jednak nie wiedziałam, co do końca chciałam powiedzieć - Fajnie brzmi.
- Pakujemy się, teraz. - powiedział szybko, kręcąc głową - Muszę zmienić swoje nazwisko zanim ktoś się dowie o tym żarcie.
- Kto się dowie? - zapytałam, chcąc trochę załagodzić sytuację i nie pozwolić mu na przerwanie naszej wycieczki - Jeśli nikomu nie powiemy, nikt się nie dowie.
Louis zamrugał, wpatrując się prosto przed siebie.
- Lorena? - powiedział w końcu.
- Hm?
- Nazywam się Louis Cloe.
Prychnęłam, gdy to powtórzył.
- Okay, ale nadal musisz jechać do Doncaster, by to zmienić.
- I tak miałem jechać do Doncaster.
- Dokładnie. - powiedziałam, kładąc głowę na jego udzie - Więc zostańmy. Nic się nie zmieni w przeciągu pięciu dni.
Westchnął i oparł głowę o zagłówek. Wyglądał jakby o czymś znowu myślał.
- To takie.. popierdolone.
Nie potrafiłam powstrzymać wywrócenia oczami.
- Jezu, wziąłeś moje nazwisko, to nie jest ko-
- Nie to miałem na myśli. - wszedł mi w słowo, a małe westchnięcie opuściło jego usta po tym jak przestał mówić. - To znaczy... Nie tak to zaplanowałem.
- Jak? - zmarszczyłam brwi.
- Wiesz.. - odwracał przez chwilę głowę na boki - O tak. Jeśli wszystko szło by według mojego planu, nie bylibyśmy teraz nawet zaręczeni.
Moje zmarszczenie stało się po tym większe.
- Mówisz, że jest ci przykro... bo jesteśmy małżeństwem? - przełknęłam ślinę jak to powiedziałam; nadal trudno było w to uwierzyć. I miałam przeczucie, że przez najbliższy czas to się nie zmieni.
- Nie, nie to. Pomyśl o tym. Oświadczyłem ci się w telewizji, przez telefon, a teraz wzięliśmy ślub praktycznie najebani i przyjąłem twoje nazwisko. I-
- Jak wielu ludzi może powiedzieć, że przydarzyło im się coś takiego? - zapytałam go z małym uśmiechem, sukcesywnie przerywając mu narzekania. - Louis, kocham to, w co to wszystko się obróciło. No, z wyjątkiem twojego nazwiska. - przygryzłam wargę - Ale nie zmieniłabym niczego innego. Jeśli zaplanowalibyśmy wszystko bardzo dokładnie, i tak zrobilibyśmy, to nie bylibyśmy my.
Położyłam swoją dłoń na jego policzku i odwróciłam jego twarz w moją stronę.
- To my. Jesteśmy beznadziejni w planowaniu. Jesteśmy niechlujni. Przez większość czasu nie wiemy, co robimy, a poza tym, jesteśmy geniuszami, ponieważ wszystko zawsze wychodzi nam na dobre.
Po mojej małej mowie - z której byłam zadowolona - Louis wpatrywał się we mnie przez kilka sekund, nim zwęził na mnie swoje oczy.
- Nienawidzę cię za to, że zawsze wiesz, co powiedzieć.
Wzruszyłam ramionami.
- Powinieneś, spędziłam cztery lata na studiach, ucząc się pięknych słów.
Wyszczerzył się w uśmiechu; tu chodziło o ten cholerny czas.
- O Chryste - westchnął, ale nadal się uśmiechał - Nie mogę cię nawet wziąć na podróż poślubną.
Zacisnęłam usta; to prawda, oszczędzaliśmy pieniądze na tą wycieczkę przez miesiące, byliśmy nieco załamani teraz. Ale to nie miało znaczenia, mogliśmy pozwolić sobie na wszystko, czego potrzebowaliśmy i nie planowaliśmy w najbliższym czasie wziąć ślubu.
A potem to się stało.
- Lou, nie potrzebuję podróży poślubnej. - powiedziałam cicho - Nie chcę. Ale prawdziwy ślub były fajny.
Prychnął i spojrzał na moją uśmiechającą się twarz.
- Cóż, to ci mogę obiecać. - potem uniósł swoje brwi ku górze - Ale nie w najbliższym czasie.
- Nie ważne kiedy. - mój uśmiech się poszerzył.
- Dobra - westchnął, biorąc papier z podłogi. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz musiałam się tak bardzo powstrzymywać od śmiania się, gdy przeczytałam słowa Louis Cloe. Wow, naprawdę wziął moje nazwisko i wow, naprawdę byliśmy małżeństwem.
- Nie musimy tego rozwiązać, by zmienić nasze nazwiska, prawda? - zapytał Louis, patrząc na kawałek papieru jakby była tam napisana jego data śmierci.
- Nie, potrzebujesz tylko zgody swojego współmałżonka.. - potem zmarszczyłam na niego swoje brwi - Co masz na myśli, mówiąc, my? Dlaczego miałabym zmieniać nazwisko?
- Wybacz, kochanie, ale zaraz po tym jak to zrobimy, nie będziesz już Loreną Cloe. - powiedział mi i nawet wtedy, gdy się ze mną droczył, musiałam się uśmiechnąć; nadal to była piękna rzecz.
- Nie obchodzi mnie to. - powiedziałam z uśmiechem i wyobraziłam sobie siebie jak Tomlinson. Będę musiała zmienić swój podpis.
Louis westchnął pokonany; przypuszczam, że w końcu uświadomił sobie, ze nic z tym nie zrobi przez najbliższe kilka dni.
- Dobrze.. - zaczął jak położył papier na półkę nocną.
- Może nie zamierzasz zabrać swojej żony na lunch? - zerknęłam na niego.
- Yeah, ale najpierw musimy wyjść z łóżka, pani Cloe.

 * sangria - nazwa drinku

******
Z ciężkim sercem to piszę, ale wraz z zakończeniem tego rozdziału - żegnamy się z całym opowiadaniem You Again?/Drama Class. Jest mi cholernie smutno z tego powodu, ponieważ przywiązałam się do tego ff, zwłaszcza dlatego, że było to moje pierwsze opowiadanie, które tłumaczyłam i jestem z siebie poniekąd dumna, bo jakby na to nie spojrzeć; bywało różnie - już nie wspominając o tym, iż mój angielski w realu nie jest perfekcyjny, soł..
Chciałabym bardzo podziękować czytelniczkom, które czytają DC/YA od samego początku. Doskonale wiecie, że z początku nie było mi aż tak łatwo to tłumaczyć, a teraz... Wow, serio jestem z siebie dumna. I choć na bloggerze (juz teraz) nie ma wielkiego zainteresowania tym opowiadaniem, to wiem, że na wattpadzie sporo osób je czyta.
Dziękuję wam xx
Mnie znajdziecie na wattpadzie.
Piszcie, co sądzicie o tej historii, o wszystkim, od samego początku; o Louisie, o Lorenie. I jak sobie wyobrażałyście całkowite zakończenie? Albo jak będzie wyglądać dalej życie Lou i Lori?
Pamiętajcie, że was kocham ♥