czwartek, 4 września 2014

YA: Rozdział 15

- Więc... ty i Lorena. - zaczął Tom, zmuszając mnie do poszukania wzrokiem kolejnego kieliszka szampana. Sięgnąłem po jednego, nie przejmując się tym, iż był to mój ósmy; przy tej rozmowie chcę być pijany.
- Yeah. - powiedział krótko jak połknąłem gorzki napój i rozejrzałem się znowu po pomieszczeniu. Wiedziałem, że jej tutaj nie było i prawdopodobnie nie przyjdzie. Nawet ja powinienem był zrezygnować z 'biurowej imprezy'. Przede wszystkim dlatego, że słowa biuro oraz impreza nie powinno iść w parze.
Teraz już wiem dlaczego.
- Spotykacie się, czy...? - nienawidziłem tego jaki był wścibski. Ale znowu, wiedziałem doskonale jak na nią patrzył, kiedykolwiek by nie weszła do pokoju  xalbo była w zasięgu jego wzroku. Patrzył alna nią tak samo jak ja.
Chciałem odpowiedzieć na jego pytanie, że tak, ale czy naprawdę się spotykaliśmy? To znaczy, czy dziewczyny zazwyczaj nie dzwonią do swoich chłopaków przez dwa tygodnie? Nie odpowiadają na ich wiadomości? Nawet jeśli to któregoś z nich urodziny?
Nieświadomie chwyciłem wysoki kieliszek i wziąłem kolejny łyk swojego szampana; w takie dni myślenie o Lorenie sprawiało, iż miałem ochotę się upić.
Obawiałem się, że znowu coś zrobiłem. Była zła za to, iż powiedziałem jej, że brałem trawkę? Niemożliwe, poza tym, powiedziałem jej, że mam to już za sobą. Wtedy ostatni raz ją widziałem i miałem jakiekolwiek wiadomości od niej. Jedynym powodem, dla którego przyszedłem na te żałosne święta to to, iż miałem nadzieję ją w końcu zobaczyć; jaki ze mnie głupek.
- Lou? W porządku? - po raz kolejny usłyszałem głos Toma, a jedyne czego chciałem to go uderzyć, jednak wiedziałem, że nie mogłem tego zrobić w pokoju pełnym ludźmi.
- Mhm - odpowiedziałem, wpatrując się w przestrzeń, próbując o niej zapomnieć i zrelaksować swój umysł na kilka minut, ale w tym samym czasie chciałem się do jasnej cholery dowiedzieć, co się dzieje, dlaczego mnie ignoruje. Czy to miało coś wspólnego z jej wizytą u lekarza? A może dlatego, iż powiedziałem jej, że chciałem 'jej całej' na urodziny?h
Na ostatnią myśl poczułem jak serce mi pęcznieje, a później zaczyna szybciej bić. Odkąd spędziliśmy wspólnie noc, kiedy Ashton przyszedł po swoje rzeczy, byłem przekonany, iż pragnę całej jej. Miałem wszystko; mowę, pierścionek, idealne miejsce. A teraz... Zaczynałem akceptować fakt, że wszystko poszło się jebać, ponieważ odrzucała jakikolwiek kontakt ze mną.
- Jesteś w gównianym humorze, na kogoś, kto spotyka się z Loreną Cloe. - zamknąłem oczy jak moich uszu dobiegła kolejna pierdolona mowa Toma, a moja chęć uderzenia go wzrosła. Oh, jeśli tylko by wiedział jak wygląda umawianie się z Loreną Cloe. Jeśli byłoby w połowie tak piękne jak ona sama, nie narzekałbym przez resztę życia.
- Yeah, po prostu... Myślałem. - westchnąłem i położyłem głowę na ręce. Powinienem iść do domu, oczywiście nie przyjdzie. Prawdopodobnie jest ze swoją rodziną albo Caitlyn, jak połowa naszych współpracowników, która nie przyszła na to przyjęcie. Możliwe, że jest coś w telewizji, co mógłbym obejrzeć i przynajmniej choć odrobinę cieszyć się ze świąt. Yeah, definitywnie powinienem wyjść, zanim się zbyt upiję.
- Nie śpisz, prawda? - zapytał Tom, ale nie otworzyłem oczy. Może się zdrzemnę, siedząc tutaj. - Bo nie chciałbym, żebyś to przegapił.
Zmarszczyłem brwi i otworzyłem powoli oczy, odwracając swoją głowę do Toma.
- O czym ty do cholery mówisz? - mruknąłem nim całkowicie zwróciłem uwagę na jego wyraz twarzy; uśmiechał się, wpatrując w prawo i oczy mu jakby lśniły. Natychmiast się wyprostowałem i podążyłem za jego wzrokiem; jedyna rzecz - osoba - mogła wywołać u niego taką reakcję.
Musiałem przełknąć wszystko, co jadłem przez cały dzień jak spojrzałem na nią; najpierw na jej najlepszą przyjaciółkę, a później na nią. Byłem przekonany, iż Caitlyn wyglądała uroczo w czymkolwiek wyszła, nie potrafiłem tylko oderwać oczu od Loreny. Była tu, naprawdę tu była; po dwóch tygodniach mogłem w końcu z nią pogadać. W końcu.
- Wybacz - mruknąłem jak niepewnie wstałem z mocno bijącym sercem i szybko sprawdziłem, czy mam małe, kwadratowe pudełeczko w swojej kieszeni.
Przepchnąłem się przez kilkoro ludzi i podszedłem do stolika z napojami, gdzie stała w krótkiej, czarnej sukience.
- Cześć. - powiedziałem, zwalniając, a ona odwróciła wzrok od Caitlyn i przeniosła go na mnie. Szczerze, byłem zaskoczony spojrzeniem w jej oczach; wyglądała na zmęczoną i nawet smutną. Jej makijaż był bezbłędny, choć nie ukrywał tego, co chyba powinien.
- Hej. - odpowiedziała, a jej głos potwierdzał wygląd, zmęczenie i smutek. Nadal, po dwóch tygodniach nie słyszenia go, był muzyką dla moich uszu.
- Powinnam zostawić was samych. - odezwała się Caitlyn, kiwając głową do siebie. Lorena wyglądała tak jakby chciała jej coś powiedzieć, prawdopodobnie zatrzymać ją, ale pozostała cicho. Na rozmowę też była zbyt zmęczona. - Wesołych świąt, Louis, miło było cię znowu widzieć. - uśmiechnęła się i pocałowała mnie w policzek, zanim szybko odeszła na drugą stronę pomieszczenia, daleko od nas. Poważnie.
- Więc... - odwróciłem się ponownie do Loreny, potrzebując sekundy, by przywyknąć do niej, nim odnalazłem w sobie głos. - Jak tam? - po moim głupim pytaniu, uświadomiłem sobie, że powinienem prawdopodobnie wziąć ze sobą szampana.
Skinęła kilka razy, próbując się uśmiechnąć, jednak bez powodzeń.
- Dobrze. - wykrztusiła - Dobrze. Wesołych świąt. - wymusiła uśmiech, podobnie jak ja; dlaczego zachowywaliśmy się tak niezręcznie? Cholernie dziwnie.
- Tobie też. - powiedziałem jak patrzyłem, gdy się rozgląda i bierze czerwone wino ze stolika. - Więc... Wszystko w porządku?
- Yeah. - zamrugałem kilka razy na jej odpowiedź; zwykle, kiedy naciskałem, odpowiadała sarkastycznie albo przynajmniej wywracała oczami. Nie uzyskałem żadnej z tych irytujących rzeczy i to mnie najbardziej martwiło. - Dlaczego nie odbierałaś moich telefonów?
- Louis.. - westchnęła, zamykając oczy o kilka sekund za długo.
- Co? - pokręciłem głową - Wydzwaniałem do ciebie przez ostatnie dwa tygodnie. Nauczyciel, który cię zastępował nie wiedział, dlaczego nie ma cię w pracy. Ani ty, ani Caitlyn nie otworzyłyście drzwi, gdy pukałem.
- Louis, nie chcę o tym tutaj rozmawiać. - powiedziała, ale nie kupowałem tego.
- Najwidoczniej to jedyne miejsce na rozmowę odkąd postanowiłaś zniknąć.
- Jeśli naprawdę chcesz ze mną o tym rozmawiać, to wychodzę. - postawiła kieliszek na stole, niezdarnie odwracając się dokoła i zaczynając iść w stronę Caitlyn.
Na szczęście dla mnie, chwyciłem jej nadgarstek, nim całkowicie zniknęła mi z oczu.
- Proszę. - Lorena prawie szepnęła jak obróciłem ją, oczy miała zamknięte i wyglądała jakby miała się w każdej następnej sekundzie rozpłakać. Nie miałem pojęcia, czemu się tak zachowywała; ale byłem zdeterminowany, by się dowiedzieć.
- Porozmawiaj ze mną. - powiedziałem głośno i czysto - Coś się stało, nie chcę, żebyś mnie ignorowała. Po prostu ze mną porozmawiaj.
- Nie chcę o tym gadać. - rzekła poważnie, marszcząc swoje zamknięte oczy - Chcę być teraz sama.
- Nie, nie chcesz. - jak usłyszała mój pewny głos otworzyła oczy i posłała mi spojrzenie pod tytułem 'o czym ty do cholery do mnie mówisz'. - Zaczniesz wychodzić, a kiedy się odwrócisz po trzech sekundach, by zobaczyć, czy za tobą idę, wkurzysz się, jeśli tego nie zrobię.
Oczy Loreny stały się wielkie, ale nadal nic nie powiedziała. Tylko się we mnie wpatrywała.
- Wiem, że byliśmy przez długi czas osobno, ale pamiętam każdą rzecz o tobie. - uśmiechnąłem się, mając nadzieję, iż jej humor się odrobinę poprawi. Tak jak myślałem, nie udało się.
- Chcesz wiedzieć? Dobra. - powiedziała, próbując mówić poważnym i wściekłym tonem, jednak zawaliła,  kiedy zauważyłem, że jej oczy zaczęły błyszczeć. - Ja.. - zaczęła, ale skończyła, zagryzając dolną wargę.
- Co? - nie chciałem jej naciskać, ale oczywiście inaczej niczego bym się nie dowiedział.
- Ja.. Byłam u swojego lekarza, i-i.. powiedział mi, że.. - powoli zamknąłem oczy na jej słowa, akceptując fakt, iż to, co zakładałem jest prawdą. Jest w ciąży, z dzieckiem Ashtona. Za około osiem miesięcy będę wychodził ze szpitala, niosąc dziecko jej eks chłopaka. - Nie mogę mieć dzieci. - otworzyłem oczy na jej wypowiedź i zmarszczyłem brwi. To była ostatnia rzecz, jakie mógłbym się spodziewać.
- Ty... Nie możesz mieć dzieci? Że nie możesz rodzić? - musiałem się upewnić, że to, co usłyszałem było prawdą. Gdy skinęła, poczułem się jakbym podnosił Mount Everest. - Dzięki Bogu. - westchnąłem ciężko - Myślałem, że to coś poważnego!
Zaraz po tym jak te słowa opuściły moje usta, wiedziałem, iż źle to zabrzmiało. Potwierdziło się to, kiedy Lorena mnie mocno spoliczkowała; cieszyłem się, że nie trzymała kieliszka z winem w dłoni, inaczej musiałbym wytrzeć twarz.
- I to, że jestem bezpłodna jest dla ciebie pieprzonym żartem? - zapytała poprzez zaciśnięte zęby i w czasie, gdy odzyskiwałem sens, po raz drugi wychodziła.
- Czekaj. - chwyciłem jej nadgarstek i nawet jeśli zamierzała mnie ponownie uderzyć, zmusiłem ją, by stała do mnie twarzą. - Przepraszam, okay? Źle to zabrzmiało.
Chciałem wytłumaczyć to jakim byłem idiotą, ale zrezygnowałem z tego, kiedy położyła swoją rękę na twarzy; jakby nie zaczęła płakać, byłaby teraz w morzu łez.
- Powiesz mi, co się stało? - zapytałem cicho, mając nadzieję, iż mnie usłyszy, gdyż muzyka była dość głośno i nikt nie mógł usłyszeć jak uderza mnie w twarz. - Nie tylko to u lekarza. Skąd wiedziałaś, że coś jest nie tak?
Oddech Loreny stał się ciężki, co sprawiło, że na nią zmarszczyłem brwi. Tak bardzo jak mi ulżyło, tak także się martwiłem. Oczywiście, że się martwiłem, co jeśli coś było nie tak? Nie mogła być bezpłodna bez powodu.
- Ja... Muszę usiąść. - pociągnęła nosem i złapała za rękaw mojego garnituru, rozglądając się za krzesłem albo czymkolwiek do siedzenia.
- Jasne, chodź. - w drodze do długiego stołu na środku restauracji, powtarzałem sobie; nie może mieć dzieci. Nigdy nie będziesz mieć dziecka ze swoim DNA, jeśli z nią zostaniesz. Nigdy nie będziesz mieć dziecka, jeżeli z nią zostaniesz.
Dlaczego to w ogóle mi nie przeszkadzało?
- Proszę, usiądź. - powiedziałem jak siadałem obok niej, kiedy usłyszałem ponownie nieznośny głos.
- Hej, Lorena. Wesołych Świą-
- Nie teraz, Tom. - powiedziałem poprzez zaciśnięte zęby i uniosłem brwi na niego, sprawiając, iż jego uśmiech zniknął, a on się odwrócił do mężczyzny, z którym poprzednio rozmawiał. Do tego dążyłem.
Odwróciłem się z powrotem do Loreny; wpatrywała się w coś, prawdopodobnie zastanawiając się, co powiedziała. Gdyby miała takie samo spojrzenie na to jak ja.
- Możesz zacząć, kiedy będziesz gotowa. - powiedziałem cicho i położyłem dłoń na jej kolanie. Przełknąłem ślinę; nie miała na sobie żadnych rajstop, zostawiając swoje ciało nagie pod tą sukienką. Choć ta sprawa była naprawdę poważna, nie potrafiłem się na niej skupić.
- Cóż... - zaczęła, a ja przysięgam, że nigdy wcześniej nie włożyłem tak wiele wysiłku koncentrując się na czyiś słowach jak w tamtym momencie. - Właściwie to zaczęło się pięć miesięcy temu, kiedy mój, um, okres stał się nieregularny. Szczerze, to nie przykuwałam do tego aż tyle uwagi, ale później, um...
Uświadomiłem sobie, iż cały czas pochylam się w jej stronę, gdy na mnie spojrzała i nagle jej twarz był centymetr od mojej.
- Mógłbyś znaleźć jakieś chusteczki?
Zamrugałem dwa razy.
- Um, jasne. - wstałem szybko i praktycznie pobiegłem do pokoju na przeciwko, do stołu, gdzie było jedzenie. Znalazłem tylko serwetki; wystarczająco dobre. - Proszę. - położyłem przed nią kilka serwetek i całą swoją uwagę skierowałem na nią. Czułem się jak nastolatka, która miała za chwilę usłyszeć najgorętszą plotkę w szkole; tylko to, o czym mówiliśmy, było poważniejsze niż plotka.
- Ty... nie wiesz tego, ale kiedy byłam z Ashtonem, staraliśmy się o dziecko. - kontynuowała.
Sposób, by zabić mnie od środka.
- I po kilku tygodniach, kompletnie straciłam okres, więc myślałam, że jestem w ciąży. Co było okay, bo odkąd się zaręczyliśmy, nie miałam z tym problemu. Ale kiedy on... Kiedy Ashton odszedł, my zaczęliśmy się spotykać, jakby i zaczęłam się obawiać, bo nie chciałam, żebyśmy byli jedną z tych par, które mają dziecko, a jedno z nas nie jest jego rodzicem. Więc kupiłam test ciążowy i... I wyszedł negatywny.
- Masz. - szepnąłem jej i podałem serwetkę, którą szybko wzięła, wycierając powoli łzy z policzków, ostrożnie, by nie zniszczyć makijażu.
- Pamiętam, że unikałam tego tematu. Ale gdy przez całe trzy miesiące nie miesiączkowałam, zdecydowałam się pójść do ginekologa i zobaczyć, czy wszystko jest w porządku. Pamiętam... Pamiętam, że przez cały czas miała zmarszczone brwi, kiedy mówiłam jej o swoim problemie po badaniu. Więc poprosiła mnie, um, bym zrobiła kilka rzeczy i... i wróciła za miesiąc po wyniki.
- Proszę. - powiedziałem jak zauważyłem, iż jej serwetka była całkowicie przemoknięta, po czym podałem jej kolejną. Byłem zaskoczony, że jeszcze nie zaczęła szlochać i to, iż nikt tego nie zauważył. Nawet Tom.
- Potem dowiedziałam się, że moje jajniki są uszkodzone i nie potrafiłam tego pojąć. W ogóle. Jak bardzo to jest popieprzone? - rzuciła na stół serwetkę i potarła swoje czoło. Mogłem sobie tylko wyobrazić jak potworny miała ból głowy.
Zamrugałem dwa razy, wpatrując się w nią i próbując przyswoić to, co mi powiedziała.
- Dosłownie nie możesz mieć dzieci?
Lorena pokręciła głową zdruzgotana.
- Nie. Mam kilka jajeczek, ale nie ma szans, bym zaszła w ciążę.
- Nie ma na to żadnych zabiegów? - zapytałem powoli - Większość kobiet-
- Yeah, większość kobiet. - weszła mi w słowo z gorzkim śmiechem - Niestety, nie jestem tą większością kobiet. Jestem jedną z tej trójki z dziesięciu bezpłodnych kobiet. Smutną, żałosną, bezpłodną kobietą.
Przez minutę albo jakoś tak byłem cicho; nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek będę o tym rozmawiać, więc nie wiedziałem, co powiedzieć.
- Dlaczego mnie ignorowałaś? - zostawcie mi zadawanie głupich pytań.
Lorena się zaśmiała, oszukując mnie przez kilka sekund.
- Jak myślisz, czemu cię ignorowałam? Louis, ledwo mogę ci teraz patrzyć w oczy.
Tym razem to ja się zaśmiałem.
- Co? Czemu, ponieważ nie możesz rodzić? - myślałem, że mnie uderzy, jednak odwróciła się tylko do mnie twarzą, jej oczy były czerwone.
- Jakim cudem jesteś tak beztroski odnośnie tego? - pokręciła na mnie głową; jak chciałem coś powiedzieć, ona mi przerwała - Uświadomiłeś sobie w ogóle, że nigdy nie będziesz mieć dziecka, jeśli ze mną zostaniesz?
Coś kliknęło mi w głowie.
- Czekaj... - powiedziałem powoli, zwężając oczy - Martwisz się o to, że nie będę mieć dziecka?
- Oczywiście, że tak. - odparła jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. - Wiem, co się stanie. Będziesz mi współczuł i takie tam, a później ledwo będziemy mówić sobie cześć na korytarzu. To nawet gorsze od nie posiadania dziecka.
Zamknąłem oczy i odchyliłem głowę do tyłu, a mały uśmiech pojawił się na moich ustach. Nawet kiedy coś się jej działo, była wystarczająco bezinteresowna, by myśleć o tym jak na to zareaguję. Teraz, definitywnie wiem, iż chcę jej przez resztę  swojego życia.
- Chodź tu. - rzekłem cicho jak wstałem i zaoferowałem jej swoją dłoń. Lorena zmarszczyła brwi na mnie, ale położyła swoją rękę na mojej po kilku sekundach.
- Co ty robisz? - zapytała niepewnie, a jej głos był zachrypnięty jak powoli poprowadziłem ją w miejsce, gdzie tańczyły dwie inne pary.
- Zatańczymy. - powiedziałem prosto; nigdy nie przypuszczałem, iż to powiem. - I wyjaśnię ci kilka rzeczy.
Położyła dłoń na moim ramieniu jak odwróciłem ją twarzą do siebie, a w jej oczach ujrzałem dziwne spojrzenie. Cieszyłem się, że zdecydowała się nic nie mówić.
- Po pierwsze - odchrząknąłem - Kiedy powiedziałem, że myślałem, iż to coś poważnego, oznaczało to... Oznaczało to, że to nie ma dla mnie znaczenia. Nie możesz  mieć dzieci? - pokręciłem głową - Starałem się, by mi to przeszkadzało, ale po prostu.. To nie ma znaczenia. Naprawdę nie ma.
- Jak to? - jęknęła, a jej oczy znowu oblały się łzami - Mam ci wyjaśnić, co oznacza bycie bezpłodnym?
- Nie, doskonale wiem, co to znaczy. - odpowiedziałem z małym uśmiechem - Nie rozumiem tylko, dlaczego natychmiast pomyślałaś, że chciałbym cię zostawić ze względu na to.
- Bo tak, Louis! - odparła, co wywołało u mnie śmiech i przestałem się przez sekundę ruszać. - Jeśli się pobierzemy albo coś, nie będziemy mogli mieć dzieci i-
- Pozwól mi wprowadzić cię w tę zabawną rzecz, nazywaną adopcją. - przerwałem jej i przez sekundę była odrobinę zmieszana, ale później tylko ciężko westchnęła; oczywiście nie biorąc tego na poważnie, jakbym chciał, by to zrobiła.
- Yeah, ale to nie twoja krew, ty nie mo-
- To weźmiemy surogatkę, nie wiem! - powiedziałem głośniej, co później zamieniło się w chichot, gdyż zauważyłem, iż nie ma nic do powiedzenia - Dlaczego zawsze musisz rozpatrywać tylko najgorsze scenariusze? Jezus, możesz być bardziej otwarta?
Wiedziałem, że ona wiedziała, iż mam rację, ale spojrzała w dół, odmawiając patrzenia mi w twarz. Westchnąłem; powinienem był być bardziej współczujący. Mogłem tylko sobie wyobrazić jak ona się czuła.
- Słuchaj. - puściłem jej talię i ująłem jej twarz w dłonie, zmuszając, by na mnie patrzyła - Nie zakochałem się w twoich jajeczkach albo jajnikach, albo łonie, Jezus, te słowa mnie przerażają!
Po raz pierwszy Lorena pękła, uśmiechając i śmiejąc się przez kilka krótkich sekund. Rozpromieniłem się na ten dźwięk.
- Zakochałem się w tobie, twojej twarzy, twoim sercu, twojej niezdarności, potrzebie pozostawiania wszystkiego bez skazy przez cały czas, twojej miłości do herbaty, twojego wpół gównianego gotowania.
- Hej! - zmarszczyła na mnie brwi, jednak sekundę później się zaśmiała. W końcu do czegoś to zmierza.
- W zasadzie to te tofu było naprawdę dobre. - zaśmiałem się i pogłaskałem jej policzek. - Byłbym przeklęty, gdybym nie spędził reszty swojego życia jedząc twojego tofu. A jeśli chodzi o dzieci, to serio, jeśli mogę kogoś uczyć jak się kopie piłkę albo jak się pływa, nie obchodzi mnie to, czyje będzie mieć DNA.
Wyszczerzyła się, jednak zaraz na jej twarzy pojawił się grymas i łzy; co do cholery?
- Nie chcę, żebyś tego żałował. - prawie szepnęła i zamknęła oczy, kolejne łzy płynęły jej po policzkach.
- Nie będę. - niemalże się zaśmiałem; jakby w ogóle nie słyszała to, co jej powiedziałem minutę temu. - Nigdy, w przeciągu swoich 24 lat życia nie byłem bardziej czegoś pewny.
Lorena zacisnęła swoje usta razem i w końcu skinęła; zwycięstwo.
- Okay - powiedziała, a ja przysięgam, usłyszałem śpiewa aniołów.
- Okay? - powtórzyłem - Naprawdę okay, możemy jechać do domu? Wisisz mi prezent urodzinowy.
Zdawałem sobie sprawę z tego, iż był to głupi żart po takiej rozmowie, jednak nie potrafiłem się powstrzymać. Na szczęście, ona się zaśmiała.
- Serio myślisz, że mam teraz ochotę na seks?
- Jasne, czemu nie? - wzruszyłem ramionami, na co zaśmiała się jeszcze bardziej; bingo. - Lepiej się pośpieszmy, połowa mnie chce właśnie tutaj rozerwać twoją sukienkę.
- Louis! - krzyknęła i uderzyła mnie w ramię jak oboje się śmialiśmy - To nowa sukienka!
Jej wymówka wywołała u mnie kolejną salwę śmiechu.
- Dobra, co jeśli napiszę o tym piosenkę, będę mógł wtedy ją rozerwać?
Uniosła na mnie brwi.
- Napisałbyś piosenkę o sukience?
- Jasne - ponownie wzruszyłem ramionami - Nazywałaby się... Little Black Dress.
Lorena pokręciła na mnie głową.
- Idiota. - spodziewałem się, iż na mnie zerknie albo wytknie swój język, jednak tylko się uśmiechała i mi się przyglądała.
- Co? - zapytałem głupio po 20 sekundach patrzenia jak się we mnie wpatruje.
- Nic, po prostu myślę o tym, co powiedziałeś. - jej uśmiech się powiększył - Pamiętasz? Bo byłoby cudownie, gdybyś to powiedział, jeśli kiedykolwiek poprosisz mnie o rękę.
Wiedziałem, iż żartuje poprzez sposób, w jaki się śmiała po tym zdaniu. Uśmiechnąłem się i odsunąłem trochę od niej. Obserwowała mnie, zagubiona jak stanąłem dwa metry przed nią.
- Naprawdę? - zapytałem jak sięgnąłem po małe pudełeczko w kieszeni - W takim razie...



*******
Kolejnym z perspektywy Loreny jest to epilog. Ale pamiętajcie o dodatkowych trzech rozdziałach!
Moja nowa historia; o Louisie i Kendall - Sweet Despair jest na wattpadzie. Zapraszam was, twórzcie tam konta i w ogóle; polecam.
Postaram się szybko przetłumaczyć epilog.

6 komentarzy:

  1. jaka szkoda że Lori nie moze mieć dzieci :(
    chce się jej oświadczyć omg ajsgduy
    '- Słuchaj. - puściłem jej talię i ująłem jej twarz w dłonie, zmuszając, by na mnie patrzyła - Nie zakochałem się w twoich jajeczkach albo jajnikach, albo łonie, Jezus, te słowa mnie przerażają!" <--- jezu hahahha duszę się

    czekam na epilog i 3 części! :) ♥ /@flayalive

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam na next <3

    OdpowiedzUsuń
  3. OMG !!!! W TAKIM MOMENCIE ZAKOŃCZYĆ !!!
    CZEKAM NA EPILOG Z NIECIERPLIWOŚCIĄ !
    @TAKEMELIAM1D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejku jacy oni są uroczy fbyrbhhcdrg smutno, że już ostatni rozdział :(
    Xx

    OdpowiedzUsuń
  5. O boże
    o boże
    o boże
    o boże!!!!
    Czuję się, jakbym była ich mamą i właśnie dorastali na moich oczach xD Jejusiu to takie słodkie xkdnjxd i ta końcówka taka niesamowita >>>>>> Nie mogę doczekać się epilogu mojego ulubionego opowiadania... jak ja będę żyła bez Drama Class i You Again??! JAK?! :( Strasznie spodobało mi się to z sukienką i "Little Black Dress" omomo ♥♥
    KOCHAM CIĘ ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak przeczuwałam, że Lorena jest bezpłodna, cholera.
    Strasznie jej współczuję, ale na szczęście Louisowi to nie przeszkadza.
    Myślę, że mimo wszystko będą ze sobą szczęśliwi.
    Yey, w końcu Lou oświadczy się Lorenie. Rany, to będzie cholernie romantyczne,
    już to wyczuwam, naprawdę *o*
    Potem zamieszkają razem, będą mieli dziecko i będą żyć długo i szczęśliwie, to będzie piękne, rany *o*
    Nie lubię tego Toma, pieprzony idiota, nie masz szans ćwoku u Lori!
    Nie mogę uwierzyć, że to już prawie koniec, matko!
    Mowę "pożegnalną" napiszę w ostatnim rozdziale i już możesz się do niej szykować, hahaha! :)
    Dziękuję Ci, Kochana za ten rozdział, jesteś cudowna x
    Pozdrawiam x

    OdpowiedzUsuń